ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

— Chodź do ojca — powiedział. Ryszard nie wzdragał się. Hornblower był trochę zaskoczony, poczuwszy jaki jest drobniutki i lekki — przed laty przywykł do starszych dzieci — lecz uczucie to minęło natychmiast. — No, no malutki — powiedział Hornblower. Ryszard wiercił się w jego ramionach i wyciągał rączki do błyszczących złotych frędzli epoletów. — Ładne? — zapytał Hornblower. — Ta! — gaworzył dzieciak, dotykając nitek szlifów. — Prawdziwy mężczyzna! — zawołał Hornblower. Dawna umiejętność obchodzenia się z dziećmi nie opuściła go. Ryszard uszczęśliwiony gaworzył w jego ramionach i uśmiechał się słodko igrając z ojcem i kopiąc go w pierś nóżkami. Odwieczna zabawa z pochylaniem głowy, jakby z zamiarem ubodzenia dziecka w brzuszek, okazała się niezawodna, jak zawsze. Ryszard zaśmiewał się i wymachiwał z zachwytu rączkami. — Jak nam wesoło! — mówił Hornblower. — Och, jak wesoło! Nagle zreflektował się i spojrzał na Lady Barbarę. Wpatrzona była w dziecko, twarz miała rozjaśnioną i czuły uśmiech. Pomyślał, że wzruszyła ją jego miłość do dziecka. Ryszard też ją zauważył. — Gu! — zawołał, wyciągając rączkę w jej stronę. Podeszła i chłopczyk poprzez ramię ojca sięgał, by dotknąć jej twarzy. — Udany z niego dzieciak — powiedział Hornblower. — No pewnie że to udany chłopczyk — powtórzyła niania. Uważała za rzecz naturalną, za dostojni ojcowie w lśniących uniformach mogą zajmować się dzieckiem tylko przez krótką chwilę, a potem trzeba ich natychmiast od tego uwalniać. — To mała szelma — powiedziała niania, trzymając malca w ramionach. Wiercił się, wodząc wielkimi brązowymi oczyma od Hornblowera do Barbary. — Powiedz „pa, pa” — mówiła niania. Ujęła go za rączkę i pomachała do nich tłuściutką piąstką. — Pa, Pa. — Jak pan myśli, czy jest do pana podobny? — spytała Barbara, gdy drzwi zamknęły się za nianią i małym. — Bo ja wiem… — odparł Hornblower uśmiechając się niepewnie. Czuł się szczęśliwy podczas tych kilku chwil spędzonych z synem. Tak szczęśliwy, jak nie był od dawna. Przez cały ranek aż do tej chwili towarzyszyło mu ponure przygnębienie. Mówił sobie, że posiadł wszystko, czego tylko mógł pragnąć, lecz w głębi duszy czuł, że właściwie nie pragnął niczego z tych rzeczy. W porannym świetle zarówno wstęga, jak i gwiazda robiły wrażenie tanich ozdóbek. Nigdy nie potrafił być z siebie dumny; znajdował coś zabawnego w zestawieniu tytułu „Sir” z nazwiskiem „Horatio Hornblower”, zawsze zresztą wydawało mu się, że on sam ma w sobie coś śmiesznego. Próbował pocieszać się myślą o pieniądzach. Miał przed sobą łatwy i bezpieczny żywot; nigdy już nie będzie musiał zastawiać swej szpady ze złotą rękojeścią ani w lepszym towarzystwie wstydzić się swoich pozłacanych klamer przy butach. A jednak perspektywa ta wydawała mu się teraz przerażająca. Czuł się osaczony jak w czasie nużących tygodni w Chateau de Gracay — pamiętał, jak miotał się wówczas niczym lew w klatce. Trudno uwierzyć, ale niepokój i niepewność, które tak go nękały, kiedy ich doświadczał, miały teraz w sobie coś pociągającego. Kiedyś zazdrościł kolegom kapitanom, o których pisano w gazetach. Obecnie przestało go to cieszyć. Bush i Brown nie będą go kochać ani mniej, ani więcej z powodu tego, co „Times” o nim napisze; gardziłby tymi, którzy dopiero teraz zaczęliby go darzyć cieplejszymi uczuciami — miał też słuszne powody do obawy, że znajdą się i tacy, którzy zamiast go lubić, staną się rywalami. Wczoraj spotkał się z poklaskiem tłumu; nie podniosło to jego mniemania o tłumie, a napełniło gorzką pogardą dla kół wyższych, które rządzą tym tłumem. Jednako niezadowoleni byli w nim dwaj osobnicy, zarówno człowiek walki, jak i człowiek humanitarny. Szczęście to owoc Morza Martwego , który doniesiony do ust rozsypuje się w popiół, stwierdzał Hornblower czyniąc nierozważne to uogólnienie na podstawie swego jednostkowego doświadczenia. Nadzieja posiadania, a nie samo posiadanie daje nam zadowolenie, a uczyniwszy to odkrycie przez swoją przekorę nie będzie w przyszłości znajdował zadowolenia nawet w tej nadziei. Zwątpił we wszystko. Wolność okupiona śmiercią Marii nie była wolnością, jaką warto posiadać; zaszczyty z rąk tych, co nimi dysponują, nie przynoszą zaszczytu; a pewność nie jest w rzeczywistości warta utraty niepewności. Co życie dawało jedną ręką, zabierało drugą. Kariera polityczna, o której marzył niegdyś, stała przed nim otworem, szczególnie wobec przymierza z frakcją Wellesleyów, lecz widział z bolesną jasnością, że często będzie mu wstrętna; był szczęśliwy z synem przez pół minuty, a teraz z większym jeszcze bólem zapytywał sam siebie cynicznie, czy to szczęście przetrwałoby trzydzieści lat. Napotkał znowu wzrok Barbary i czuł, że wystarczy skinąć, a będzie jego. Dla tych, którzy go nie znali i nie rozumieli, którzy uważali jego życie za romantyczne, gdy w istocie było ono najprozaiczniejsze w świecie, byłby to zapewne szczytowy romantyczny punkt. Uśmiechała się, ale widział, że usta jej drżą. Przypomniał sobie słowa Marie o nim, że należy do mężczyzn, w których kobiety łatwo się zakochują i poczuł się zażenowany na jej wspomnienie. Ruse de guerre (fr.) — podstęp wojenny. Oderint, dum metuant (łac.) — Niech nienawidzą, byle się bali. Latude — awanturnik francuski, który w 1805 r. po trzydziestu pięciu latach więzienia wydostał się na wolność. Pomyłka Forestera. Wcześniej (s. 28) mowa o trzech tygodniach niewoli. W owym czasie posługiwano się optycznym telegrafem. Zainstalowany na wybrzeżach Francji semafor oznajmia! o przybyciu okrętów i o ich ruchach na morzu. Józef Bonaparte (1768—1844), najstarszy brat Napoleona, mianowany przez niego królem Hiszpanii