Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Król uśmiechnął się lekko. - Narzędzia? Tak. Zauważyłem, że twoje są toporne, kiepsko wyważone i pordzewiałe. Mogę ci zapłacić lepszymi zamiast kamieniami szlachetnymi. Kobieta znieruchomiała i patrzyła na niego ciemnymi oczyma o zimnym wyrazie. Jeden z mężczyzn skinął na nią niecierpliwie, jego towarzyszka zaczęła coś mówić, ale Teofila gestem nakazała im milczenie. - Znasz się na targowaniu - stwierdziła. - Ale co wiesz o narzędziach? - Wszystko - odparł pewnie Achmed. Miał wrażenie, jakby wygrywał w karty. Nienawidził tego uczucia. Sięgnął do buta i wyjął z niego lekką svardę o trzech ostrzach. Ustawił ją na palcu i wyprostował rękę, żeby zademonstrować doskonałe wyważenie broni. Panjeri siedzący na wozie wytrzeszczyli oczy, natomiast Teofila zachowała obojętność. - Nie potrzebujemy noży do rzucania - oświadczyła z lekceważeniem, ale Achmed usłyszał wahanie w jej głosie. Ona również zamierzała wygrać swoje atuty. - Moi rzemieślnicy potrafią zrobić każde narzędzie albo broń z materiału, który jeszcze za życia twoich wnuków będzie taki sam, jak w chwili gdy opuszczał kuźnię. - Tak? Z lepszego niż stal? - Z lepszego. Teofila bez słowa pokręciła głową i przygładziła krótkie włosy. - Sama obejrzyj - powiedział Achmed, wyjmując zza pasa dysk do cwellana. - Ale uważaj, bo zostaniesz kaleką. Nie ma tu żadnego uchwytu. To broń, a nie narzędzie. Zaśmiał się, widząc gniew w jej oczach, choć twarz pozostała nieprzenikniona. Teofila ostrożnie wzięła od niego dysk i obróciła go w palcach, przyglądając mu się w ostatnich promieniach słońca. Potem kucnęła i uderzyła nim o skałę, a następnie przesunęła ostrzem po szorstkiej powierzchni. - Wyjeżdżamy z Sorboldu od razu po zapłacie - oznajmiła, zwracając dysk królowi Bolgów. - Kiedy? - zapytał Achmed, gdy usiadła obok jednej z kobiet. Mężczyzna, który potrząsał rusztowaniem, cmoknął na konie. Wóz zaczął się toczyć. - Kiedy zmieni się wiatr! - odkrzyknęła Teofila. Po chwili pojazd zniknął za pierwszym wzniesieniem. - Czego chciał ten dziwny człowiek? - spytała jedna z kobiet. Teofila obejrzała się przez ramię i dostrzegła na tle zachodzącego długi cień, który niczym pająk biegł w dół skalnego zbocza. Od czasu do czasu się zatrzymywał i pędził dalej. - Nie jestem pewna - odparła. - Mówił, że chce mnie zatrudnić. Panjeri spojrzeli po sobie. - I pojedziesz z nim? - Zobaczymy. Jeśli wróci, zanim wyruszymy, może pojadę. Ale wątpię, czy jeszcze przyjdzie. Poza tym muszę się poradzić naszego szefa. - To twój wybór - powiedział siedzący obok niej mężczyzna. Teofila osłoniła dłonią oczy, ale cień mknący po stoku zniknął. Opuściła rękę i spojrzała na rdzawą pustynię. - Wiem. Achmed odprowadził wzrokiem wozy aż na nizinę i zobaczył, że zatrzymują się obok trzech innych pojazdów, kilku namiotów i rozpalonego ogniska. Zapamiętał położenie obozu i popędził w dół zbocza do Jierna Tal. Tymczasem zapadła noc, a bezgwiezdne niebo przybrało atramentową barwę. 23 Nielash Mousa miał już dość. Myślał tylko o tym, że kiedy rytuały pogrzebowe w świątyni Terreanfor i w szklanej krypcie dobiegną końca, on nareszcie zajmie się ważniejszą i pilniejszą sprawą: przyszłością Sorboldu. Zapewnienie cesarzowej miejsca w wieczności i złożenie jej ciała na spoczynek w tęczowej kaplicy, dokonane z należytą pompą i ceremoniałem, zostałoby przez nią uznane za rzecz najwyższej wagi, ale Mousa wiedział, że zmarli mogą poczekać, a żywi nie. Wojsko już zaczęło szemrać. Leitha miała nad armią absolutną władzę. W surowej krainie pustyń i nieprzebytych gór przywiązanie do ziemi było pojęciem prawie nieznanym. W Rolandii człowiek mógł odmierzyć kawałek równiny Krevensfield albo rzecznej doliny, zbudować na niej dom, uprawiać ją, a potem przekazać dzieciom, jednym słowem: związać z nią dusze. Królowie przychodzili i odchodzili, koronie niechętnie płacono podatki lub ich unikano, ale ziemia należała do tych, którzy ją kształtowali. Podobnie było w wielkich orlandańskich miastach. Każdy pałac, każda bazylika ucieleśniała marzenia, aspiracje wielu ludzi: wizję architekta, trud cieślów, pracę murarzy. Nie stanowiły własności diuka czy benisona. Również warsztaty, sklepy, gildie i fabryki potwierdzały niezależność jednostki. W Sorboldzie, gdzie miejsc pod budowę było niewiele, pustynia gardziła daremnymi wysiłkami ludzi, którzy próbowali ją ujarzmić. Pod tym względem miała dużo wspólnego z morzem i niedostępnymi górami. W rezultacie jedyną realną władzę posiadał ten, kto cieszył się łaskami czystego elementu ziemi, Żywego Kamienia. Przez pięć pokoleń bezdyskusyjnie spoczywała ona w rękach sorboldzkiej rodziny królewskiej. Każde pokolenie wydawało tylko jednego dziedzica, co czyniło ów ród jeszcze potężniejszym. A wojsko szanowało siłę. Lecz teraz następca tronu umarł przed monarchinią, w dodatku nie zostawiając potomka. Prawo dalekich krewnych do korony było bardzo wątpliwe