ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Przez otwór szałasu widzieliśmy szybko i gęsto padające płatki, a że wiatr ustał, spadały pionowo jeden na drugi, bez ustanku. Nieba nie było widać spoza nich, a światło, zamiast z góry, szło od dołu, od ziemi pokrytej oślepiającą bielą. Psy wykorzystywały ten przymusowy odpoczynek", po swojemu: wszystkie trzy ułożyły się przy ognisku — Dolce zwinięta w kłębek, 112 8 Bez rodziny 113 Zerbino rozciągnięty na boku, Postanowiłem pójść za ich popiele — i spały, tego dnia bardzo może o podróży na kiedy się obudziłem, śnieg już ,*ź: śnieżna pokrywa była bardzo gruba *r'ogc, zapadałbym się w nią teraz powyżej' wcześnie, a poza tym „Łabędziu", niż patrz^' Nie wiem, jak nie padał. Wyjij" i gdybyśmy p~' . kolan. ,,, Która te ^ Nie mogk o to zapytać mego opiekuna, bo skąpe zarobki ostatnich miesięcy ledwie wystarczyły na pokrycie kosztów sprawy sądowej i więzienia, tak że w Dijon, aby kupić mi barani kożuszek i załatwić inne sprawunki, musiał sprzedać swój zegarek, duży, srebrny, na którym Capi rozpoznawał godziny w tym dniu, kiedy zostałem wcielony do naszej trupy. ' A więc tylko światło dzienne mogło mi powiedzieć to, czego już nie zdołał oznajmić nasz poczciwy, masywny zegarek. Ale to nie było takie łatwe: w dole, na ziemi, widziałem tylko oślepiającą płaszczyznę, ponad nią — mroczną mgłę, a na niebie, tu i tam^ niewyraźne światło o brudnożółtym odcieniu. Nie mogłem z tego wywnioskować pory dnia, uszy zaś nie wyjaśniały więcej niż oczy: głuchej ciszy nie przerywał ani krzyk ptaka, ani trzask bata czy turkot kół; żadna noc nie była bardziej cicha niż ten dzień. Jednocześnie wokół nas świat jakby zamarł: wszystko znieruchomiało i zastygło pod śniegiem; tylko od czasu do czasu, gdy rozlegał się głuchy, cichy szelest, można było dostrzec, że gałąź którejś -sosny zakołysała się lekko — to śnieg przyginał ją coraz niżej ku ziemi, a kiedy pochyliła się stromo — zsuwał się w dół; potem gałąź prostowała się raptownie, a jej ciemnozielone igliwie odcinało się od białego całunu, który pokrywał inne drzewa; z daleka wyglądało to jak czarne dziury na jego jednolitej bieli. Gdy tak stałem w wejściu, podziwiając ten widok, Witalis zapytał: — Miałbyś ochotę ruszyć w drogę? -— Nie wiem, nie mam na nic ochoty; zrobię to, co pan postanowi. .— Dobrze! Uważam, że powinniśmy zostać tutaj, gdzie mamy przynajmniej dach nad głową i ogień! Pomyślałem, że nie mamy za to wcale chleba, ale tę uwagę zachowałem dla siebie. — Przypuszczam, że śnieg znów zacznie zaraz padać — ciągnął Witałis — nie możemy więc wyruszać w drogę, nie wiedząc, jak daleko jesteśmy od ludzkich osiedli. Noc w śniegu nie byłaby przyjemna, lepiej spędzić ją tutaj; bodaj nogi będziemy mieli suche. To, pomijając sprawę jedzenia, zupełnie mi odpowiadało; tym bardziej, że choćbyśmy nawet zaraz wyruszyli, pewnie przed nocą nie natrafilibyśmy na żadną oberżę, natomiast prawie z pewnością musielibyśmy brnąć przez, głęboki śnieg na jeszcze nie przetartej drodze. Trzeba będzie zacisnąć pasa i już! Przyszło do tego, kiedy pod wieczór Witalis podzielił między nas sześcioro resztę chleba. Jakże go było mało i jak prędko zniknął, chociaż jedliśmy go malutkimi kęskami, aby tylko przedłużyć posiłek! Kiedy nasza kolacja, taka krótka i marna, dobiegła końca, myślałem, że psy ponowią swoje manewry, bo widać było, że są strasznie głodne. Ale zachowywały się spokojnie i raz jeszcze przekonałem się, jakie są mądre. Capi widząc, że pan chowa nóż do kieszeni, co oznaczało koniec posiłku, wstał, ruchem łba dał znak swoim towarzyszom i poszedł obwąchać worek, gdzie zwykle nosiło się jedzenie. Jednocześnie delikatnie pomacał worek łapą. Po tym podwójnym badaniu przekonał się, że jedzenia nie ma. Wrócił więc na swoje miejsce przed ogniem, znów kiwnął łbem w stronę Dolce i Zerbina, po czym, westchnąwszy z rezygnacją, wyciągnął się na całą długość. „Nie ma nic, nie warto prosić" — zdawał się mówić wyraźnie. Oba psy zrozumiały go i też położyły się przed ogniem z takim samym westchnieniem, tylko że w westchnieniu Zerbina nie dosłyszałem rezygnacji. Przy jego apetycie i łakomstwie to wyrzeczenie było o wiele ciężej znieść niż innym. Śnieg dawno już znów zaczął sypać, ciągle tak samo wytrwale; z godziny na godzinę jego pokrywa podnosiła się coraz wyżej. Młodym drzewkom wystawały już tylko czubki, a i te\ miały wkrótce się skryć. Kiedy wyjrzeliśmy po skończonym posiłku, zrobiło się już całkiem |; ' ciemno. Nawet noc nie wpłynęła na zmianę pogody: z czarnego nieba śnieg grubymi płatami padał ciągle, miarowo, niezmordowanie. Najlepiej było iść spać, zrobiłem więc tak jak psy: owinąłem się w swój kożuszek, który wysechł przy ogniu w ciągu dnia, i wyciągnąłem się koło ogniska, podłożywszy sobie pod głowę płaski kamień zamiast jaśka. — Śpij — powiedział Witalis — obudzę cię, kiedy przyjdzie 114 115 / się tu bać ani zwierząt, /podsycał ogień; to zabez-/fejść, kiedy śnieg przestanie zasnąłem. /uż późna noc; tak przynajmniej igień płonął jasno. / rzekł Witaiis. — Dokładaj tylko /ognia; jak widzisz, przygotowałem ci / / iką leżały wiązki chrustu. Mój opiekun, /niż ja, nie chciał, aby go budził szmer wy-Au, przygotował go więc dosyć dużo. Było ta przezorność moja kolej na spanie, bo choć ani ludzi, trzeba, aby jeden ? pieczy nas przed mrozem, padać. Nie kazałem prosić sit Gdy Witaiis mnie ob mi się wydawało; śnieg — Teraz na cieb od czasu do czasu c zapas. Rzeczywiście, t który miał sen dui% ciąganego ze ścian ci to bardzo przezornie z jego strony, ale — niestety! nie dała rezultatu, jakiego się spodziewał