Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
.. - zaskrzypiał resztkami głosu Korotkow - zamiast "Kalesoner" przeczytałem "kalesony". On pisze nazwisko małą literą! Gaci nie włożę i niech on się lepiej uspokoi! - kryształowym głosem oświadczyła Lidia. - Tsss! - zasyczał jak żmija Skworiec. - Co pani wygaduje? Dał głębokiego nura w księgę buchalteryjną i przykrył się stronicą. - A mojej twarzy nie ma prawa się czepiać! - cicho krzyknął Korotkow i z purpurowego zrobił się biały jak gronostaj. - Wypaliłem sobie oko naszymi kretyńskimi zapałkami, tak jak towarzyszka de Runi! - Ciszej - pisnął pobladły Gitis. - Jak można? On je wypróbowywał i uznał za pierwszorzędne. "D-r-r-r-r-rrr" - nieoczekiwanie zadźwięczał elektryczny dzwonek nad drzwiami... i natychmiast ciężkie ciało Pantelejmona spadło z taboretu i potoczyło się korytarzem. - Nie! Zażądam wyjaśnień! Zażądam! - cienkim wysokim głosem zanucił Korotkow, potem popędził w lewo, popędził w prawo, dziesięć kroków przebiegł w miejscu, jego zdeformowane odbicie zatańczyło w zakurzonych alpejskich zwierciadłach, następnie dał nurka w korytarz i pomknął na światło mętnej żarówki wiszącej nad napisem: "Gabinety". Zadyszany stanął przed straszliwymi drzwiami i ocknął się w objęciach Pantelejmona. - Towarzyszu Pantelejmonie - niespokojnie mówił Korotkow puść mnie, bardzo cię proszę. Niezwłocznie muszę się widzieć z kierownikiem. - Nie wolno, nie wolno, nikogo nie wolno wpuszczać. - I Pantelejmon potwornym cebulowym smrodem przygasił determinację Korotkowa. - Nie wolno. Idźcie sobie, idźcie, panie Korotkow, bo jeszcze przez pana spadnie na mnie nieszczęście. - Ale ja muszę wejść, Pantelejmonie - przygasając, błagał Korotkow. - Widzisz, mój drogi Pantelejmonie, miało miejsce pewne zarządzenie... wpuść mnie, najmilszy Pantelejmonie. - O mój Boże... - ze zgrozą zerkając na drzwi, wymamrotał Pantelejmon. - Mówię panu, że nie wolno. Nie wolno, towarzyszu! Za drzwiami gabinetu zagrzmiał dzwonek telefonu i uderzył w miedź ciężki głos: - Już jadę! Pantelejmon odstąpił od Korotkowa - drzwi się rozwarły i korytarzem przecwałował Kalesoner w kaszkiecie, z teczką pod pachą. Pantelejmon w podskokach popędził za nim, a za Pantelejmonem, po chwili wahania, rzucił się Korotkow. Na zakręcie korytarza blady i wzburzony Korotkow przemknął pod łokciem Pantelejmona, wyprzedził Kalesonera i pobiegł przed nim tyłem. - Towarzyszu Kalesoner - wymamrotał rwącym się głosem - poświęćcie mi jedną minutkę... Ja w związku z rozporządzeniem... - Towarzyszu! - szczeknął wściekle zaaferowany ekspresowy Kalesoner, w biegu zmiatając z drogi Korotkowa. - Chyba widzicie, że jestem zajęty? Jadę! Jadę! - Więc w związku z rozpo... - Czy doprawdy nie widzicie, że jestem zajęty? Towarzyszu! Zwróćcie się do referenta. Kalesoner wybiegł do holu, w którym stała na podwyższeniu ogromna porzucona szafa grająca z "Róży Alpejskiej". - Przecież to ja jestem referentem! - ze zgrozą wrzasnął Korotkow i płynął potem. - Proszę mnie wysłuchać, towarzyszu Kalesoner! - Towarzyszu! - nie słuchając, zaryczał jak syrena Kalesoner, po czym odwrócił się w biegu do Pantelejmona i krzyknął: - Zróbcie coś, żeby mnie nie zatrzymywano! - Towarzyszu! - z przerażeniem zachrypiał Pantelejmon. - Dlaczego zatrzymujecie? I nie wiedząc, co należy uczynić, uczynił, co następuje chwycił Korotkowa w poprzek tułowia i leciutko przytulił do siebie, niczym ukochaną kobietę. Sposób okazał się skuteczny - Kalesoner umknął jak na wrotkach, sturlał się ze schodów i głównym wyjściem wyskoczył na ulicę. - Pit! Piiit! -wrzasnął za szybami motocykl, strzelił pięć razy, zaciemnił dymem okna i znikł. Teraz dopiero Pantelejmon wypuścił Korotkowa, otarł pot z twarzy i zaryczał: - Nie-eszczęście! - Pantelejmonie... - spazmatycznym głosem zapytał Korotkow - dokąd on pojechał? Mów szybko, bo on jeszcze kogo innego, rozumiesz. - Zdaje się, że do Centrozapu. Korotkow jak wicher zbiegł ze schodów, wpadł do szatni, porwał palto i czapkę i wybiegł na ulicę. Diabelska sztuczka Korotkow miał szczęście. Tramwaj akurat zrównał się z "Różą Alpejską". Udany skok - i Korotkowjuż mknął w dal, obijając się na zmianę to o hamulec, to o worki na plecach pasażerów. Nadzieja płonęła w jego sercu. Motocykl nie wiadomo dlaczego zwolnił i teraz terkotał przed tramwajem; Korotkow chwilami tracił z oczu kwadratowe plecy, aby po chwili znowu je dojrzeć w obłokach dymu. Z pięć minut Korotkowem rzucało i miotało na pomoście, aż wreszcie motocykl zatrzymał się pod szarym budynkiem Centrozapu. Kwadratowa postać zanurzyła się w tłumie przechodniów i znikła. Korotkow w biegu wyskoczył z tramwaju, obrócił się dookoła własnej osi, upadł, rozbił kolano, podniósł z ziemi czapkę, uskoczył przed kołami samochodu i pośpieszył do holu. Zostawiając mokre ślady, dziesiątki ludzi szło Korotkowowi na przeciw lub wymijało go. Kwadratowe plecy mignęły w połowie piętra i Korotkow, z trudem łapiąc oddech, wbiegł na schody