ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Twierdził, że nie ma już tamtego człowieka, który przeżył ten koszmar. Ale nie ulegało wątpliwości, że ból dalej go palił, skoro nawet po tylu latach nie potrafił mówić o swojej stracie. - Ale to bynajmniej nie usprawiedliwia jego postępków. - Ja go nie usprawiedliwiam, tylko tłumaczę. - Uśmiechnął się. -A może przy okazji chciałem nieco odwrócić twoją uwagę od Josie. Nie lubię patrzeć, jak... -Są. Poderwała się, kiedy drzwi sali operacyjnej się otworzyły i wyszła z nich grupka instrumentariuszek i lekarzy. Wśród nich toczył się wózek z Josie. Doktor Kenwood zdjął maseczkę i uśmiechnął się do Bess. - Josie świetnie sobie radzi. Jej stan jest ustabilizowany. - To wszystko? - Jak "na tak długą operację, to całkiem nieźle. Z pewnością miło będzie pani usłyszeć, że spisałem się na medal. - Oczywiście. Ale byłabym szczęśliwsza, gdyby pan obiecał, że per- spektywy Josie są tak samo świetne. Pokręcił głową. - Nie mogę tego obiecać, choć bardzo bym chciał. W tej chwili do brze sobie radzi. Dopiero później będziemy wiedzieć coś więcej. Bess poczuła się rozczarowana. Wprawdzie już wcześniej ją ostrze- gał, że tak będzie, ale liczyła... - Zapewniam, że dowie się pani natychmiast, gdy tylko coś się wy jaśni. Doktor Kenwood odszedł korytarzem. Yael pocieszająco ścisnął Bess za ramię. - Przeżyła operację. Pięć minut temu samo to wystarczyłoby ci do szczęścia. - Wiem. Tylko chciałabym... Rozpaczliwie pragnęła wiedzieć, czy Josie w pełni odzyska zdro- wie, i nie potrafiła czekać. - Poszukam kogoś, kto by mi pobrał krew do wysłania do Atlanty. A potem pójdę do sali pooperacyjnej czuwać przy niej, póki się nie obudzi. - Pójdę z tobą. Yael dogonił ją i szybkim krokiem ruszyli za wózkiem, którym za- brano Josie. Aurora w stanie Kansas 15.30 Dom Jeffersa okazał się niewielkim, schludnym drewnianym bu- dyneczkiem, takim samym jak pozostałe na tej ulicy. Kobieta, która otworzyła drzwi, właśnie wkładała brązowy płaszcz. - Tak? - spytała zniecierpliwiona. - Pani Jeffers? - powitał ją Kaldak. - Jest pan domokrążcą? Na miłość boską, właśnie wychodziłam. Donna Jeffers zapewne liczyła sobie ponad pięćdziesiąt lat, ale wy glądała młodziej. Blond*włosy miała ufryzowane, makijaż wprost per- fekcyjny. Była w tweedowej garsonce. Krótka spódnica odsłaniała kształtne, dość umięśnione nogi. - I jestem już spóźniona na spotkanie. - Nie jestem domokrążcą. Szukam pani syna, Cody'ego. Zacisnęła usta i zmierzyła go wzrokiem. - Dlaczego? Jest pan komornikiem? - Zamierzam otworzyć tor wyścigowy i chciałbym mu zaoferować pracę. - Cody ma pracę. - Może zaproponuję mu lepsze warunki. Gdzie go można znaleźć? - Cody już tu nie mieszka. - Ale zapewne jest pani z nim w kontakcie. - A czemuż to? Od pewnego czasu nie utrzymujemy kontaktów. - Spojrzała na zegarek. - A za trzydzieści minut muszę się znaleźć na drugim końcu miasta, żeby pokazać dom. - Pracuje pani w handlu nieruchomościami? - To też pana interesuje? - Minęła go i podeszła do oldsmobile'a za- parkowanego na podjeździe. - Może i mnie pan zaoferuje pracę? - Byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby zechciała mi pani... - Nie mogę panu pomóc, panie... - Breen. Larry Breen. - Sam pan musi poszukać Cody'ego, panie Breen. Ja nie mam po- jęcia, gdzie on się podziewa. Od lat nie utrzymujemy kontaktów. Kaldak obserwował, jak wyprowadza samochód na ulicę, a potem wrócił do swojego wynajętego wozu, zaparkowanego przy krawężniku. Zrobił, co do niego należało. Zaniepokoił Donnę Jeffers i wzbudził jej podejrzliwość. Teraz pozostawało tylko czekać i sprawdzić, czy Ramsey wywiązał się ze swojej części zadania i założył podsłuch na te- lefony w mieszkaniu i samochodzie. Kaldak wątpił, żeby oparła się pokusie skontaktowania z synem. Oczywiście, o ile wie, gdzie on teraz jest. O ile - w tym właśnie problem. Przejechał cztery przecznice i stanął na parkingu przed supermar- ketem, by czekać na odzew od Ramseya. 20.15 Doktor Kenwood zmierzał korytarzem w jej stronę. Bess patrzyła na niego z napięciem. O Boże, nie uśmiechał się. Wyglądał. .. jakby myślał o czymś innym. Zatrzymał się przy niej. I uśmiechnął się. - Wyjdzie z tego - powiedział. - Czekają długa rehabilitacja, ale powinna w pełni odzyskać zdrowie. - Dzięki Bogu. - Amen - dorzucił Yael. Doktor Kenwood surowo zmarszczył brwi. - A teraz może by pani poszła spać? Pani przyjaciel załatwił pani łóżko w pokoju obok Josie. Choć nie pojmuję, jakim cudem. Podob no całe piętro jest zajęte. Niech Bóg błogosławi Yaela. I doktora Kenwooda. I każdego na całym tym diabelnym świecie. - Niedługo pójdę. Najpierw posiedzę trochę z Josie. - Ciągle jeszcze jest pod wpływem środków przeciwbólowych. - To nic. Doktor Kenwood uśmiechnął się szeroko. - Dobrze się spisałem, co? - Cudownie. - Ruszyła w stronę pokoju Josie. - Ma pan rację, jest pan po prostu genialny. 21